

O furmanach z Roczyn i rzeźby Burego
21 lutego o godz. 18.00 w sali edukacyjno-wystawienniczej Muzeum Miejskiego w Wadowicach przy ul. Kościelnej 4, odbędzie się wernisaż wystawy rzeźb „ZBYSZEK BURY RZEŹBY BESKIDZKIE”.
Inspiracją do powstania wystawy w Wadowicach były dla mnie postacie furmanów z Roczyn – mój wujek, Stanisław Koczur (1927–2020) oraz Jan Sordyl (ur. 1955), który jako jeden z nielicznych mieszkańców gminy Andrychów kontynuuje tradycję furmanienia do dziś.
Wspomnienia i obrazy z mojego dzieciństwa stały się bodźcem do stworzenia ekspozycji – mówi autor. – Furmani w Beskidach byli nieodłącznym elementem wiejskiego życia. Codziennie przemierzali polne drogi z pomocą swoich koni.
Wystawa ta odnosi się do symbolicznego znaczenia koni. Pokazuje ich rolę nie tylko w pracy na roli, ale także w transporcie. Tekst do wystawy napisała Joanna Pytowska-Bajak, kierownik Muzeum Miejskiego w Wadowicach. Dotyczy on zarówno zanikającej profesji furmana, jak i nieocenionej roli koni w historii regionu.
Zbyszek Bury mówi o swojej twórczości: „Staram się rzeźbić prace lekkie, proste, niezajmujące zbyt wiele czasu. W swojej pracy korzystam wyłącznie z materiału pochodzącego z mojej okolicy, który dobrze znam i o którym posiadam wiedzę – skąd pochodzi i jaka historia się z nim wiąże. Wszystkie moje rzeźby to pamięć o drzewach, które z różnych powodów zostały ścięte. Chciałbym przedłużyć ich życie, zachować o nich pamięć… Myślę, że to bardzo ważne. To sens mojego rzeźbienia.”
Jego najnowsze rzeźby to prace z cyklu „Beskidzkie drzewka szczęścia”. Zbyszek Bury przygotowuje się również do udziału w kilku wystawach i konkursach,. W tym roku odbędą się m.in. we Włocławku, Krakowie oraz Zawoi. Niedawno mieliśmy okazję oglądać wyjątkową ekspozycję rzeźb w Domu Kultury w Rzykach pod tytułem „Dusza wychodzi przez OKNO”. Jego twórcze działania można także śledzić w mediach społecznościowych na stronie facebook.com/alexjohanson.albo.zbyszekbury.
W wadowickim muzeum wystawa będzie czynna do 29 marca 2025 roku.
Organizator: WCK w Wadowicach | Muzeum Miejskie
Tekst: Anna Płonka
Wszystkich dziś ciekawość budzi, kto jest najszczęśliwszym z ludzi? A ja mówię, że nad pana, szczęśliwszym jest stan furmana!
To on bierze gniade konie w uprząż i zaprzęga do wozu zaczynając zmagania z przeciwnościami natury. Furmanami (słowo do i. polskiego zapożyczone z j. niemieckiego), zgodnie z tradycją, byli mężczyźni, ale gdy ich brakowało to i kobiety chwytały za lejce. Porozumiewali się z końmi zapominanym już dzisiaj językiem „hej wio! hejta, wiśta, prrr!”. Wszyscy potrzebowali furmana. Do dworu zatrudniał go dziedzic często ubierając w rogatywkę z pawimi piórami, majestatyczną sukmanę z brązowej kierezji oraz zdobiąc pasem z brzękadłami. Furmanką jeździli młodzi do ślubu, starości weselni i drużki z drużbantami. Woźnica, przywożąc gości na wesele do karczmy, nie zapominał też o swoich koniach zamawiając dla nich po kieliszku wódki.
Z furmanki korzystali plebani w drodze do wiernych i lekarze śpiesząc do chorych. Żołnierze na furmankach przewozili broń, młynarze worki zmielonego zboża a chłopi, co ziemia łaskawie dawała. Na wozy drabiniaste układano siano i zboże, zimą natomiast konie ciągły sanie. Nie raz furman pomagał rodzinie w ucieczce lub przeprowadzce wioząc cały ich życiowy dorobek. W lecie turyści furmankami docierali na wywczasy w górach. Na koniec ludzkiego życia wóz przewoził trumnę ze świata żyjących na miejsce wiecznego spoczynku. Nikt nie siadał przy furmanie, jak ten wiózł nieboszczka. Wierzono bowiem, że na trumnie siedzi dusza zmarłego. Kondukt żałobny omijał orne pola, by nie szkodzić urodzajom i nie zatrzymywał się przed żadnym domem, by zmarły nikogo ze sobą nie zabrał.
Zbójnicy, zbójnicy! Boga się bójcie! Konia i wóz weźcie, życie darujcie!
Los furmana nie był łatwy, nie raz do pokonania miał szmat drogi. Mógł się natknąć na złodziei i rozbójników albo też spotkać demony – boginki, strzygonie ukryte w zaroślach czy topielice czyhające na podróżnych przy brzegach rzek lub jezior. Niebezpieczne zmory właziły też na furmankę, którą konie ledwo mogły uciągnąć. Nie zawsze furman docierał do celu, to noc go zastała gdzieś w polach, gdy wokół szalała zadymka, to znów wataha wilków rozproszyła konie. Czasami te ostatnie padały nieżywe z choroby czy zmęczenia.
Nie ucz woźnicy konia prowadzić!
Furman zależał od koni, gdy one były zadbane, wóz toczył się spokojnie i bezpiecznie. Nie żałował on swym koniom pożywienia, wydawał chętnie pieniądze na dobrą uprząż, złożoną z tkanych pasów, czerwonych pomponów, mosiężnych blaszek i janczarów, które to nie tylko upiększały zaprzęg ale i odstraszały złe moce. Pożyczając bata innemu furmanowi robił na końcu dwa węzełki, bo inaczej konie mogłyby zapomnieć, kto jest ich panem. Uprzęży raczej nie pożyczał, żeby konie nie zmarniały, nawet siodłem dzielił się nie chętnie. Gdy jednak je pożyczył, to tylko przewiązane czerwoną wstążką w niewidocznym miejscu, chroniąc w ten sposób konia przed chorobą lub urokiem. Furman musiał przestrzegać różnych wierzeń. Nie mógł w dzień zaduszny jeździć do lasu, bo wówczas groziła mu śmierć. Podróży zaprzęgiem czy prac żniwnych wozem nie rozpoczynał w piątek, ponieważ ten dzień uważany był za felerny. Kiedy w trakcie powożenia koń parsknął, woźnica musiał cmoknąć i mówił „Zdrów!” Miało to chronić konia przed chorobą. Furman też czasem wpadał w szał, straszliwie bił konie, które nie mogły uciągnąć ciężkiego wozu. Odkuwał się na nich za żonę, że taka wstrętna, za życie, że takie paskudne, za pustki w kieszeni i brak gorzałki za pazuchą. Pomiędzy furmanem a końmi trwała walka, której symbolem był bat.
Skrzydlate konie w rzeźbach Zbyszka Burego unoszą się nad ziemią jak ogniki rozpalające naszą wyobraźnię i tęsknotę do minionego świata, gdzie konie były nieodłącznym towarzyszem ludzkiej niedoli.
Joanna Pytlowska-Bajak, Wadowice 2025
PRACE:
